Świeże, jeszcze niezbadane dziecko Twittera zyskuje na popularności i z każdym dniem zdobywa nowych odbiorców. Rynek livestreamowy oszalał na punkcie narzędzia, które pozwala nam być gdzie tylko chcemy jednym kliknięciem. Co ta fala popularności oznacza dla marketerów, poszukujących nowych kanałów komunikacji?
Twitter rozwija się na potęgę. Statusy tekstowe rozszerzone zostały najpierw o możliwość dodawania zdjęć, później video za pośrednictwem Vine’a, a teraz o livestreaming dzięki aplikacji Periscope. Dla wielbicieli kotków to idealnie narzędzie do spędzania wolnego czasu. Możemy oglądać jak Lucy z Teksasu bawi się ze swoim wielkim, rudym kocurem, a chwilę później przenosimy się na arabskie podwórko i widzimy kilka biegających kotów-sfinksów. OK, żarty na bok. Rzeczywiście obecnie Periscope jest przez użytkowników testowany i w pierwszym kontakcie z aplikacją możemy mieć poczucie, że wpadliśmy w treściowy śmietnik. Obejrzymy pogodę w Londynie, zawartość lodówki mieszkańca Warszawy, ale także popołudniowe piwko w amerykańskim biurze Vimeo.
Jak to działa? Wystarczy połączyć się ze swoim kontem na Twitterze. Od tej pory można transmitować swoje poczynania i docierać do milionów ludzi na całym świecie. Periscope jest oddzielnym tworem i twórcy podkreślą, że ma “żyć własnym życiem”, jako oddzielna platforma. W tej chwili nie ma możliwości bezpośredniego podpięcia livestreamu do tweeta, który chcemy opublikować. Podczas relacji na żywo możemy jednak udostępniać nasze położenie, pisać na czacie, a po zakończeniu nadawania całość zapisać w telefonie, wrzucić do serwisu Periscope lub skasować. Ponieważ konto na Periscope musi być połączone z kontem na Twitterze możemy założyć, że mamy do czynienia z tą samą grupą docelową. Nawet, jeżeli ktoś zakłada ćwierkający profil tylko po to, żeby używać Persicope, to spółka matka nie może narzekać. Stworzyła bowiem kolejny kanał dotarcia do potencjalnego użytkownika Twittera. Portal Quartz zaprezentował wykres pokazujący, jak szybko wzrasta popularność Periscope w porównaniu do największego konkurenta – Meerkat. Najświeższe dane pokazują, że twitterowe dziecko wciąż zyskuje przewagę nad swoim rywalem.
Kluczem do sukcesu jest odpowiedni tytuł streamu – dzięki temu użytkownicy decydują o tym, co chcą obejrzeć. Zrobiłam próbę: dwa razy pokazywałam oglądającym zaproszenie VIP na konferencję Internet ASAP. Za pierwszym razem zatytułowałam go: “Internet ASAP” (0 obserwujących), chwilę później włączyłam nadawanie po raz kolejny, tym razem jako: “Exclusive conference RIGHT NOW” (7 obserwujących). Każda z transmisji trwała 30 sekund. Materiał nie był ciekawy (rzut z góry na zaproszenie VIP), a jednak sam tytuł był w stanie wzmóc zaangażowanie. Być może należałoby jeszcze spróbować zastanowić się nad tym, ile osób było dostępne online w czasie nadawania, czy obie transmisje trafiły do tej samej grupy osób i czy nie zadziałały inne czynniki różnicujące ostateczny wynik? Niemniej najważniejszym dla potencjalnego odbiorcy jest tytuł sugerujący zawartość.
Czy Periscope jest warty uwagi marketerów? Niewątpliwie tworzy nowy rodzaj drogi reklamowej, w której łatwo możemy pokazać dokładnie ten wycinek rzeczywistości, na którym nam zależy. Filmy są doskonałym nośnikiem reklamy, a możliwość transmitowania występów na żywo, to ciekawa forma przekazywania informacji. Twitter jest narzędziem, z którego namiętnie korzystają celebryci, politycy, dziennikarze oraz firmy. Można założyć, że oni staną się głównymi użytkownikami Periscope. To grono tworzy śmietankę treściową, którą teraz będzie można spijać bez ruszania się z fotela. Chcesz być na NY Fashion Week? Poszukaj transmisji! Koniecznie musisz zobaczyć konferencję prasową bez wychodzenia z biura? Kliknij w odpowiednim miejscu. Potrzebujesz szybkich informacji prosto z wiecu wyborczego? Jeden gest i jesteś w centrum wydarzeń.
Periscope możecie też podglądać na…Twitterze! Twórcy robią tam trochę zamieszania i pokazują “na żywo” ciekawe materiały z samego centrum wydarzeń.
Enjoy ;)