Bez wody nie da się żyć. W Europie nie mamy problemu z dostępem do niej – wystarczy odkręcić kran czy zrobić zakupy w pobliskim sklepie. Mamy też pewność, że jest filtrowana i wypicie jej nie przysporzy nam kłopotów zdrowotnych.
W wielu krajach Afryki, by zaspokoić tak elementarną potrzebę, trzeba przejść kilka, kilkanaście, a czasem i kilkadziesiąt kilometrów w pełnym słońcu. Dzieci również to muszą robić. Jak zwrócić uwagę zabieganego, konsumpcyjnego świata na łyk wody, który na kontynencie afrykańskim może decydować o zdrowiu i życiu?
Postanowiono w centrum jednego z miast sprzedawać, oczywiście dla potrzeb nagłośnienia problemu, ten życiodajny płyn – wodę z Somalii. Każdy kto zdecydował się ją kupić, musiał pokonać na bieżni odpowiednią ilość kilometrów – dokładnie tyle, ile zajmuje dojście do źródła wody w niektórych krajach Afryki. Dziwnym, ale zupełnie zrozumiałym było, że nie znaleźli się chętni, którzy by przeszli na bieżni 10 czy 30 kilometrów. Kilka osób podjęło się pokonania jednego kilometra. Otrzymali butelkę wody za swój trud, ale… nie sprawdzili składu, tymczasem czyhały w niej bakterie i wirusy poważnych chorób: cholery, polio, duru brzusznego, zapalenia wątroby. Nie musimy dodawać, jak bardzo przeraziło to przechodniów. Na szczęście dla przypadkowych uczestników akcji owo zagrożenie było tylko na etykiecie butelki.
Krótki i prosty w swym pomyśle ambient uświadomił wszystkim, że są na świecie ludzie, którzy nie dość, że muszą przejść kawał drogi po wodę, to jeszcze nie mają pewności czy będzie zdatna do picia. Gasząc pragnienie, można dostać w pakiecie śmiertelne choroby. I o tym powinno się pamiętać pod każdą szerokością geograficzną.
Całą akcję możecie zobaczyć tutaj: